28 lipca 2016

Zmiany, to od nich wszystko się zaczyna

Uwaga, uwaga opowiadanie to zostaje przeniesione na mojego innego bloga: 

http://opowiadania-siodemki.blogspot.com/

Zmienię w nim 1 Rozdział i trochę inaczej poprowadzę przy tym historię. Na powyższym blogu znajdziecie, również inne opowieści, które być może przypadną Wam do gustu. 

26 czerwca 2016

Rozdział 1

Smocza księżniczka


Każdy dzień przynosi nowe szanse. Wierzę w to z całego serca, jednak jeszcze częściej mam wrażenie, że mój zbyt duży pech przeszkadza, by je wszystkie zauważyć. Każda nasza decyzja, nasz wybór i to, w jaką stronę skręcimy w czasie zwyczajnego spaceru, sprawia, że mamy wiele możliwości. Nasza przyszłość z każdym krokiem się nagina i zmienia. To wszystko powoduje, że czujemy się jakbyśmy mogli dokonać wszystkiego! W rzeczywistości tak jednak nie jest. Dlaczego? Bo to otoczenie rządzi naszymi emocjami, zachowaniami i w pewnym stopniu wyborami, jakie podejmujemy. Choć zawsze starałem się być niezależny, nigdy nie byłem w stanie samotnie podjąć ważnej decyzji, zaważającej o mojej przyszłości, bez pomocy z zewnątrz.
Ta historia również pokazuje taki rodzaj wsparcia. Bez niego nie wiem, co mogłoby się wydarzyć w życiu pewnego chłopaka, który do dziś jest najważniejszą osobą w moim życiu. Żeby przedstawić wam jego losy, muszę zacząć od początku walki, którą musiał przeżyć. Choć bitwa była ciężka, wygrał ją. Tak się składa, że jego przeżycia do dziś motywują innych, by się nie poddawali. Mnie też dodała takiej siły. Wróćmy jednak do naszej opowieści:
Jak zawsze spędzałem niedzielne popołudnie na odpoczynku. Po całym tygodniowym maratonie, jaki przeżyłem, należała mi się chwila dla siebie. Nie zawsze była ona jednak możliwa. Obowiązki najstarszego brata często sprawiały, że musiałem żegnać się z minutami relaksu i powracać do rzeczywistości. A jaka ona była? Nie narzekałbym na nią. Młodsza siostra, trochę starszy od niej brat, własny pokój, ogród, dobry rower i komputer, dwoje zgranych ze sobą rodziców. Nie oczekiwałem niczego innego od życia. Już teraz uważałem, że dostaje od niego zbyt wiele. Nie zasługiwałem na tyle wspaniałych rzeczy, a jednak je dostałem, nic nie robiąc, by je otrzymać.
Tego dnia leżałem na swojej czarnej, skórzanej kanapie i słuchałem randomowych creepypast'ów przez słuchawki. Lubiłem te historie. Rzadko, kiedy bałem się nich, raczej czułem się przez nie nieswojo. Znajdowałem jednak w owym słuchaniu swoistą przyjemność, a zwłaszcza podczas przewidywania rozwoju wydarzeń rozgrywających się w poszczególnych opowieściach. Można było powiedzieć, że to była moja taka mała zabawa, która w zasadzie nigdy mi się nie nudziła.
Słuchałem właśnie kolejnej historii i błądziłem nieświadomym spojrzeniem po swoim pokoju. Dwuosobowe czarne łóżko stojące pomiędzy szafą a nagą ścianą, przykryte pościelą w szarą kratę. Po przeciwnej stronie równie ciemne biurko i znajdująca się nad nim korkowa tablica z wieloma kolorowymi kartkami przypominała o trwającym roku szkolnym. Pokój posiadał aż dwa okna z białymi okiennicami, świetnie kontrastującymi z ciemno-zielonymi ścianami i hebanowym parkietem, na którym spoczywał biały, futrzany dywan. Uwielbiałem to pomieszczenie na swój własny specyficzny sposób. Nie czułem, że należy ono do mnie (choć były tutaj wszystkie posiadane przez moją osobę rzeczy), ale odnosiłem wrażenie, iż mógłbym tu zostać na zawsze. Historia opowiadana przez lektora o mocnym głosie, właśnie się skończyła. Jej koniec jak zawsze był przewidywalny, ale równie ciekawy i zajmujący. Zerknąłem przez okno. Pogoda nie była zbyt piękna. Niebo uginało się pod ciężarem burzowych chmur. Zapowiadało się na deszcz...
Nagle ktoś otworzył drzwi pokoju i szybko wparował do środka. Mając na myśli „ktoś”, miałem na uwadze średniej wysokości różową księżniczkę z zabawkowym diademem na głowie i puchatymi pantofelkami na małych stópkach.
- Iwo! -krzyknęła, podbiegając do mnie i siadając mi na kolanach -Pobawmy się w zamek!
Wyjąłem z uszu słuchawki i odłożyłem je razem z telefonem na parapet, przy którym stała kanapa.
- Nasz rycerz, również się z nami pobawi? -zapytałem, patrząc uważnie w stronę lekko domkniętych drzwi. Kiedy zacząłem mówić, poruszyły się one lekko, jakby zniecierpliwione dalszym rozwojem wypadków.
- Jest na służbie -odpowiedziała z całą powagą Angela, spoglądając uważnie w moje zielone oczy -Nie może się bawić.
- No tak masz rację...-powiedziałem, kiwając ze zrozumieniem głową -A co jeśli nagle zaatakuje cię smok? -zapytałem, zaczynając łaskotać swoją młodszą siostrzyczkę po brzuchu. Dziewczynka natychmiastowo zareagowała śmiechem i głośnymi wołaniami o pomoc.
- Księżniczko! Nic ci nie jest?! -usłyszeliśmy głośny krzyk mojego brata, a zaraz po nim jego szybkie kroki, przemierzające korytarz. W jednej chwili drzwi otworzyły się na oścież i do pokoju wpadł Antoni. Dwunastoletni chłopiec z przymocowanym u pasa mieczem stanął na środku pokoju, obserwując z uwagą scenę, rozgrywającą się przed jego oczami -Smoku! Puść tę damę! -krzyknął, wyciągając zza pasa swój plastikowy miecz. Odsunąłem się szybko od siostry, po czym stanąłem przed nią. Uważnie zmierzyłem wzrokiem będącego w gotowości do bitki rycerzyka.
- Zaraz się ciebie pozbędę! A jak już z tobą skończę, księżniczka już na zawsze pozostanie tylko ze mną! -krzyknąłem, przygotowując się do małej potyczki.
- Zatem walczmy! -zadecydował Antoni, dumnie się prostując.
- Nie! To zbyt niebezpieczne! -krzyknęła Angela, siedząc na kanapie i udając, że stała się ona jej więzieniem.
- Spokojnie -powiedział mój brat, spoglądając w kierunku dziewczynki -Nie bój się. Uczył mnie walczyć sam król. Nic mi się nie stanie.
Gdy tylko to powiedział, uderzył mnie swoim mieczem w prawą rękę. Szybko, odsunąłem się od ostrza i zacząłem unikać kolejnych to cięć broni. Muszę przyznać, że wychodziło mi to całkiem nieźle. Dzięki tej zabawie mój refleks wzrósł dziesięciokrotnie i na chwilę obecną byłem w stanie uchylić się niemal przed prawie każdym przedmiotem lecącym w moim kierunku. Napawało mnie to swoistą dumą... A od kiedy już się tak bawiliśmy? Rok? Dwa? Nie byłem pewien. Wiedziałem jednak, że nasze rodzinne potyczki zyskały wielką sławę i zdecydowanie znajdowały się na pierwszej pozycji listy dotyczącej najciekawszych zajęć, które można robić w weekendy.
Nagle nieoczekiwanie mój brat ukłuł mnie mieczykiem prosto w serce. Jak wypadało na porządnego smoka, spadłem ciężko na łóżko stojące tuż za moimi plecami i wyjęczałem, powoli zamykając oczy:
- To jeszcze nie koniec sir Antoni...
- Wygrałeś mój rycerzu! -krzyknęła uradowana Angela, zeskakując z kanapy i nagradzając dzielnego wojownika owacjami na stojąco.
- Mówiłem ci, że jestem niepokonany -stwierdził skromnie chłopiec z dumą. Otworzyłem jedno oko i ujrzałem przed sobą królową i rycerza, stojących na jednym z ceglanych murów wielkiego pałacu. Za wspaniałą budowlą mieściło się miasteczko pełne mieszkańców, doliny i niezmierzone lasy, gotowe do przeżycia wspaniałych przygód. Kto wie, ile niezwykłych stworzeń w sobie kryły? Może były tam inne smoki, królestwa i krainy?
- Podwieczorek! -usłyszeliśmy nagle krzyk mamy, dochodzący z kuchni. Czar prysł. Znowu znajdowaliśmy się w najzwyczajniej sypialni.
- Jej! -krzyknęło rodzeństwo i szybko wybiegło z mojego pokoju. Roześmiałem się, widząc ich reakcję, po czym sam wyszedłem z pomieszczenia. Zszedłem spokojnie jasnymi, drewnianymi schodami i po paru krokach znalazłem się w jadalni. Pokój posiadał ogromny stół i sześć przystawionych do niego krzeseł. Od jednej strony pomieszczenie oświetlało światło dochodzące z ogromnego okna, mieszczącego się na jednej ze ścian. Farba, która je pokrywała była koloru żółtego i udekorowana paroma obrazami przedstawiającymi najróżniejsze kwiaty (w tym słoneczniki, róże, fiołki i stokrotki). Na stole leżał krótki, biały obrus, niebieski wazon wypełniony różowymi piwoniami oraz dwa talerze pełne po brzegi kawałkami domowego ciasta.
Angela i Antoś siedzieli już grzecznie na swoich miejscach, popijając ze zniecierpliwienia swoje miętowe herbaty, czekając, aż mama poda im białe talerzyki i srebrne łyżeczki, które pozwolą im pochłonąć łakocie. Cała rodzina jak zwykle oczekiwała jednego domownika, który zapewne w tym momencie próbuje się wybudzić ze swojej popołudniowej drzemki. Nasz ojciec, od kiedy tylko pamiętam, spał popołudniami (ale o dziwo tylko w niedzielę). Stanowiło to jego stałą rutynę.
Zająłem swoje miejsce i czekając na głowę rodziny, wyjrzałem przez okno. Przedmieścia, na których mieszkaliśmy, jak zawsze były spokojne. Co prawda nie widziałem żadnej spacerującej po okolicy osoby, ale zapewne była to wina obecnie panującej pogody, a nie tego, że owa dzielnica nie posiadała swoich mieszkańców. Zerknąłem na niebo i połyskujące drobinki, które z niego zaczęły w pewnym momencie spadać. Moją uwagę przyciągnęła teraz ziemia. Kropla deszczu spadła lekko na suchy do tej pory chodnik. Choć w trakcie lotu wyglądała jak najpiękniejsza na świecie wróżka, tak na ziemi przypominała nic innego, jak zwykłą mokrą plamę. Patrzyłem zafascynowany jak coraz więcej tych dziwnych, ciekłych kryształków rozpada się o białą powierzchnię. Po krótkiej chwili przestałem odróżniać, ile ich znalazło się już na ziemi. Co dziwne po każdej następnej sekundzie przybywało ich coraz więcej i więcej. Mnożyły się. Nie było to jednak niepokojące. Sprawiało, że czułem się jednak nieswojo.
- Mamo, mamo! Zaczęło padać! -krzyknęła uradowana Angela, podbiegając do okna. Mama zareagowała śmiechem, po czym powiedziała ciepłym głosem, gładząc delikatnie dziewczynkę po jej długich włosach:
- Wiedziałaś, że w tych kropelkach mieszkają wróżki?
- Naprawdę?! -zapytała zdziwiona dziewczynka, próbując wypatrzeć małe czarodziejki wśród połyskujących drobinkach wody.
- Naprawdę -potwierdziła mama. -Wiesz... tak w zasadzie nikt nie zdaje sobie sprawy, ile te małe nimfy dla nas robią. Bo widzisz, te miniaturowe odważne istotki fruną z góry na dół, na ziemię, by ocalić rośliny przed wyschnięciem. Żeby to zrobić, pokonują bardzo duże odległości, a i tak nikt im za to nie dziękuje. Dlatego czasami wróżek jest zbyt dużo (za bardzo chcą być docenione) i poziom wody w rzekach wzrasta.
- A później są powodzie...-powiedział wesoło nasz ojciec, wchodząc do jadalni. Angela z zamyśleniem zerknęła w kierunku okna i zapytała:
- Mamo... jak podziękować wróżkom?
Moja rodzicielka zastanowiła się przez chwilę, układając talerze i sztućce na stole, a potem zajmując swoje miejsce. W jej ślady szybko poszedł nasz ojciec i Angela, przygotowana do pałaszowania smakołyków.
- Nie można marnować wody -powiedziałem z całym przekonaniem, nakładając na swój talerzyk kawałek czekoladowego ciasta. -I trzeba często wychodzić na dwór, żeby podziwiać rośliny, które wyrosły za pomocą dużej pracy, jaką włożyły w to wróżki.
- Ahaa! -powiedziała dziewczynka z pełną buzią, a gdy przełknęła kolejny kawałek ciasta, zapytała- Iwo... pójdziemy później na dwór, kiedy przestanie padać?
Popatrzyłem na swoją rodzicielkę, czekając na przyzwolenie na mały spacer:
- Jeśli przestanie padać przed czwartą... nie widzę żadnego problemu -stwierdziła z lekkim uśmiechem, na co moja siostra i brat zareagowali z bardzo dużym entuzjazmem. Znając życie, znowu zaliczą wszelkie kałuże, jakie napotkamy po drodze, a potem cała odpowiedzialność za ich przemoczone stroje jak zwykle spadnie na mnie. Cóż... od tego chyba właśnie jest starszy brat, prawda?
- Słyszałaś ostatnio o tym cyrku, który odbył się w mieście? -zapytał mój ojciec, popijając miętową herbatę.
- Chodzi o tę całą paradę, co? -zapytała brunetka ze zrozumieniem.
- Ta... właśnie o tą. Dziwię się jeszcze, że żadnej bomby nie zrzucili na tych wynaturzeńców. Psują w końcu cały ekosystem. Cholerne homosie nie mają racji bytu na tym świecie. Najgorsze jest jednak to, że nawet nie chcą sobie pomóc -westchnął ze zrezygnowaniem, nakładając sobie kawałek ciasta na talerz.
- Masz rację... taki psycholog dobrze by im zrobił. Jak oni mogą się ze sobą wzajemnie kochać... Tym ludziom się już w głowie poprzewracało... Aż tak im się nudzi, że wymyślają nowe sposoby jak zapewnić sobie rozrywkę? Nie wiem, a może ekscytuje ich ta inność? Może przez to czują się wyjątkowi?
- Jak dla mnie są tylko i wyłącznie nic bezwartościowymi cholerykami bez żadnej przyszłości. Zasługują, tylko żeby zamknąć ich w pomieszczeniu wypełnionym gazem...
- Tato!-zaprotestowałem, patrząc mu prosto w oczy. Nie wiem dlaczego, ale jeszcze nigdy nie poczułem się tak... przybity? Rozzłoszczony? To nie pierwszy raz, kiedy moi rodzice używają tych określeń i nie pierwszy raz, kiedy je słyszę. W każdym jednak przypadku czuję się z tym źle i wstydzę się za nich. Wiedziałem, że ich sposób myślenia jest zły. Każdy ma w końcu prawo do miłości i do decyzji, które poprowadzą go w dalszym życiu. Dlaczego, więc ktoś inny ma decydować o tym, co jest dla niego właściwe, a co mu szkodzi? Czyż nie po to otrzymujemy wraz z urodzeniem mózg, który ma nam pomagać w samodzielnym myśleniu i podejmowaniu wyborów? Sam osobiście nigdy nie miałem żadnego problemu z odmiennością seksualną (no może zoofilia i gwałciciele -zwłaszcza dzieci- należą do tematów zupełnie odmiennych, ale i im jestem całkowicie przeciwny). Ba! Kiedy byłem małym dzieckiem i bawiłem się w parku, przez przypadek zobaczyłem, całujących się ze sobą facetów. O dziwo, nie przeszkadzało mi to za bardzo, ale widząc, co robią, natychmiast czmychnąłem dalej. Sam nie wiem... do dziś dziwnie się czuję, gdy patrzę, jak ktoś okazuje komuś czułość...
- Masz rację Iwo, dzieciaki nie powinny słuchać o takich rzeczach. Są za młode... -mruknął ojciec -Przepraszam, moja wina.
W tym momencie Antoni szybko wstał z krzesła i podbiegł z dziką radością w kierunku okna.
- Przestało padać! -krzyknął ucieszony.

***

Uszykowanie się do spaceru zajęło nam około połowy godziny. Zdołaliśmy na szczęście wyjść jeszcze przed czwartą i teraz zmierzaliśmy w kierunku parku, który znajdował się niedaleko naszego domu. Ulice jak zawsze po takiej ulewie były całe mokre i upstrzone milionami różnej szerokości i głębokości kałuż, czekających, aż jakieś dziecko postanowi do nich wskoczyć i w ten sposób pozbyć się z nich sporej ilości przezroczystej cieczy, magicznie błyszczącej w promieniach słońca, które właśnie wyszło zza chmur.
Cała okolica po burzy zdawała się jeszcze bardziej spokojna, niż wcześniej, jakby nareszcie mogła odetchnąć chwilą przerwy. Nie pozwoliła jej na to jednak dwójka małych spacerowiczów, śmiejących się za każdym razem, gdy uderzą z pluskiem w gładkie do tej pory tafle wody. Rozbryzgująca się ciecz, wspaniale mieniła się w pojedynczych promykach białego światła i roztrzepała je na miniaturowe tęcze, będące w środku poszczególnych kropelek.
- Iwo! Widziałam wróżkę! -krzyknęła z radością Angela, gdy zaobserwowała to niecodzienne dla niej i mające przed chwilą miejsce zjawisko. Od tej pory dziewczynka „łapała” owe czarodziejki, dopóki nie dotarliśmy do placu zabaw. Wyglądała na niezwykle wesołą i widocznie bardzo cieszyła się z tego niespodziewanego spaceru. Antoine z kolei od dłuższego czasu był dziwnie poważny. Wyglądał na zamyślonego. Nie chciałem mu zbytnio przeszkadzać w rozmyślaniach, więc po prostu szedłem niedaleko niego i pilnowałem, żeby nie wpadł przez przypadek na lampę, czy inny słup (co już dzisiaj miało niestety miejsce). Ciekawe, nad czym tak intensywnie myślał?
- Dobra, to wy się pobawcie, a ja tutaj trochę posiedzę -powiedziałem do rodzeństwa, siadając na suchej ławce ukrytej pod metalowym daszkiem.
- Nie pobawisz się z nami? -zapytał ze zdziwieniem mój brat.
- Nie. Przykro mi, ale nie mam tak świetnych butów, jak wy -stwierdziłem, patrząc na ich wysokie kalosze.- Gdybym z wami walczył, zapewne pobrudziłbym wszystkie ubrania, które mam na sobie... -Dzieci nadal były nieprzekonane moją wymówką, więc powiedziałem z udawanym strachem -A mama byłaby wtedy zła... Sami wiecie, co się dzieje, kiedy jest w niezbyt dobrym nastroju...
Rodzeństwo ze zrozumieniem pokiwało głowami i po krótkim czasie (zupełnie o mnie zapominając) rozpoczęli swoją zwyczajową zabawę w zamek. Z uśmiechem na twarzy obserwowałem ich, co jakiś czas sprawdzając godzinę na zegarku. O siódmej musieliśmy być w domu, więc należałoby pilnować czasu, by się zbytnio nie spóźnić...
- Ty pojebańcu! -usłyszałem nagły, głośny wrzask, po czym obróciłem się szybko do tyłu. Moim oczom ukazała się dziwna scena. Pewien chłopak w ciemnozielonej bluzie leżał na ziemi w jednej z okolicznych kałuży, mocząc w ten sposób swoje jasne, dżinsowe spodnie. Nie to jednak zwróciło moją uwagę. Przewrócić może się każdy, ale nie musi go za to kopać trzech, starszych od ciebie osiłków. Gdy zobaczyłem tę scenę, automatycznie podniosłem się z miejsca i podbiegłem do protagonistów całego zamieszania.
- Hej! Co wy do cholery robicie?! -zapytałem, obserwując, jak strużka krwi wypływa powoli z ust, jęczącego z bólu chłopaka. Rdzawa ciecz szybko zaczęła mieszać się z wodą, w której leżał, tworząc w ten sposób niezwykłe wzory w mętnej już wodzie.
~ Jak tak dalej pójdzie, to go zabiją - przeszło mi przez myśl. Musiałem mu pomóc. Tylko jak? Bezpośrednia potyczka nie wchodziła raczej w grę. Nie oszukujmy się, nie należałem do najsilniejszych osób na świecie, a mój skill w bieganiu też raczej nie jest zbytnio rozwinięty. Poza tym napastników było trzech, a ja sam (wnioskowałem, że leżący na ziemi chłopak za bardzo mi nie pomoże w czekającej przede mną potyczce). Musiałem więc działać szybko, zanim przyjdzie im do łba, napadnięcie również na moją osobę. Oprócz tego miałem na głowie swoje rodzeństwo, więc nie miałem wyboru: załagodzenie całej sytuacji, zanim dzieciaki zaczną mnie szukać, stało się szybko moim priorytetem.
- Nie mieszaj się stary -powiedział jeden z dresów, patrząc ze zrezygnowaniem na leżącego, na ziemi dzieciaka.
- Nie będę się mieszał, jeżeli od niego odejdziecie -powiedziałem -Zdajecie sobie sprawę, że możecie go zabić?
Jeden ze zbirów zaśmiał się, a zaraz potem głośno prychnął. Następnie uklęknął przy leżącym na ziemi blondynie, po czym chwycił lekko jego brodę, podnosząc w ten sposób jego okrwawioną twarz.
- On jest niezniszczalny, widzisz? -powiedział, mocno potrząsając jego głową, na co chłopak zareagował przeciągłym jękiem. Wyglądał strasznie. Jakby miał zaraz dosłownie odpłynąć. Jego cera była upiornie blada, a oczy podkrążone. Musiał dużo przeżyć.
- Co wam takiego zrobił? -zapytałem, podchodząc do zbirów i stając po stronie leżącego na ziemi chłopaka.
- On nic! -stwierdził trzeci, zapalając papierosa i mocno się nim zaciągając. -Jego ojciec za to, to zupełnie inna bajka... Wisi nam niezłą sumkę. Aż dziw, że jeszcze żyją! -strzepnął popiół, prosto na głowę rannego, lekko zwęglając w ten sposób jego włosy- Nasz szef od razu powinien się nimi zająć, ale niestety ma za dobre serce... dlatego właśnie nie ruszamy jego starej... kobitka by się chyba zabiła, gdybyśmy ją napadli... a widzisz... my potrzebujemy kasy... ktoś ją musi zarobić -stwierdził, gasząc niedopałek na rozgrzanej i mokrej od potu skórze chłopaka. Blondyn zajęczał cicho w odpowiedzi i spróbował, osunąć się od dresów, ale ci natychmiastowo go zatrzymali, z powrotem powalając blondyna na ziemię.
- Dobra. Starczy -wycedziłem przez zęby, po czym pomogłem chłopakowi wstać. Był mniej więcej mojego wzrostu, ale ze dwa razy chudszy ode mnie. Wyglądał jak kościotrup. Przez cienką kurtę byłem w stanie wyczuć jego niemal wszystkie kości.
-Mówiłem. Nie mieszaj się w to -powiedział szef gangu i już miał mnie walnąć z całej siły, kiedy podbiegło do mnie moje rodzeństwo.
~ Cholera. Nie mogę dopuścić, żeby coś im się stało! -pomyślałem gorączkowo, rozglądając się na boki. Nigdzie nie mogłem dostrzec żadnego człowieka. Było pusto, pozostawał tylko park i głośno ćwierkające w nim ptaki. Zerknąłem na brata i siostrę, którzy szybko stanęli za mną i patrzyli niepewnie w kierunku szajki rabusiów. Antoni ściskał w swojej ręce sporych rozmiarów kij, a Angela pęczek liści. Nie zastanawiałem się w tej chwili, po co im są. Pewnie miał być to element zabawy. Cholera... jest źle...
- Iwo? -zapytała nie pewnie moja siostrzyczka -Zaatakowały cię smoki?
- Tak... ale wygląda na to, że zaraz odlecą -powiedziałem, ustawiając się koło dziewczynki, nadal podtrzymując rannego blondyna na swoim barku.
- Zabiłeś je? -zapytał niewinnie Antonie, prostując swój „miecz” i pokazując go w swej całej okazałości -bo jeśli nie, chętnie z nimi powalczę -odparł dzielnie, choć jego trzęsące się ręce nie wskazywały na zbyt dużą odwagę.
- O! Skąd ty wziąłeś tego błędnego rycerza? -zapytał ze zdumieniem lider gangu, podchodząc do mojego braciszka.
- Cofnij się. Mówiłem. Chcę uniknąć konfliktów.
Nagle ni z tego, ni z owego Angela wybiegła zza moich pleców i szybko podeszła do (jak jej się zapewne zdawało) najgroźniejszej z bestii. Chwyciła go za rękę, po czym włożyła mu do niej pęczek liści, które zebrała zapewne kilka minut temu.
- Panie smoku -zaczęła niepewnie, patrząc w jego oczy -Przyjmiesz ten skarb w zamian za naszą wolność?
Dwójka pozostałych dresów wybuchła głośnym śmiechem na słowa mojej małej księżniczki. Ich dowódca pozostał jednak śmiertelnie poważny. Wziął do ręki liście i powiedział cicho:
-Nie bijemy dzieci. Zostawimy was w spokoju, a jeśli ten drań nie przyjdzie do nas za tydzień, to obiecuję ci -powiedział głośniej, dotykając palcem mojej klatki piersiowej i patrząc mi prosto w oczy. Wyglądał groźnie. Wiedziałem, że jego pogróżki nie są tani szitem sprzedawanym za psie pieniądze -poleje się krew.
Po tych słowach grupka chuliganów odeszła, a Angela szybko przytuliła się do mojej nogi. W jej ślady poszedł też szybko Antoś i teraz wszyscy tuliliśmy się do siebie jak stadko małych pingwinów.
- Nie rób tak nigdy więcej -poprosiłem księżniczkę, ściskając jej drobne ciałko wolną ręką.
- Dobrze -powiedziała cicho, a następnie z szerokim uśmiechem oznajmiła -Udało mi się pokonać smoki!
- Tak, ale nie zapominaj, że to mój miecz ich przestraszył -powiedział An toni z równie szerokim uśmiechem.
- Tak... udało wam się przestraszyć smoki -potwierdziłem z uśmiechem, próbując lekko ocucić chłopaka, leżącego teraz na moim ramieniu. Nic z tego. Czyżby stracił przytomność? Może powinienem zadzwonić po karetkę...? Nie. Nie mogę tego zrobić. Skoro ta szajka mówiła, że jego rodzina wisi im pieniądze, oznacza to, że zapewne dołożyłbym im w ten sposób długów. Blondyn oddychał, co uznałem za dobry znak. Może sam się obudzi? Chyba będę go musiał zabrać do domu... Tylko jak zareagują na to moi rodzice? Po dzisiejszej rozmowie na temat homoseksualistów wolałem nie odkrywać ich kolejnych konserwatywnych myśli...
- A tobie udało się uratować księżniczkę! -krzyknęła wesoła Angela, spoglądająca na nadal nieprzytomnego blondyna. Uśmiechnąłem się na te słowa pod nosem. Cóż... faktycznie mogła go pomylić z dziewczyną. Włosy miał dość długie, a jego sylwetka nie należała do postawnych. Był raczej drobny.
- To książę -powiedziałem ze śmiechem, obserwując reakcję mojej siostry.
- Nieprawda, bo księżniczka! -krzyknął Antoni, patrząc na obiekt naszej rozmowy.
- Właśnie! -potwierdziła Angela -Księżniczki są ratowane, a książęta ratują. Nie myl tego Iwo -powiedziała z powagą.
- Dobrze, dobrze -powiedziałem, podnosząc chłopaka do góry i ostrożnie go niosąc w kierunku naszego „królestwa". Nadal bałem się reakcji rodziców na przyniesienie obcego człowieka do domu (umorusanego na dodatek krwią, błotem i innymi paskudztwami, które można znaleźć na ulicy), ale był to jedyny pomysł, jaki przyszedł mi do głowy. Przecież nie mogłem go tak zostawić w tym parku... niedługo zacznie się ściemniać. Zerknąłem na zachodzące słońce. Pewnie jest już po siódmej... Rodzice pewnie się niepokoją...
- Ona śpi? -zapytała Angela po dłuższej chwili marszu. Zerknąłem z zadumą na człowieka (zdawało mi się, że trzymam w ręku trupa) będącego w moich ramionach. Oddychał miarowo, ale jego twarz wyglądała strasznie. Była poprzecinana w paru miejscach całkiem sporymi szramami (może były to tylko otarcia?). Mój wzrok przyciągnął czarny kolczyk, znajdujący się w lewym uchu blondyna. Wyglądał z nim trochę zabawnie...
- Tak śpi... -westchnąłem zmęczony. Sam bym się chętnie przespał...
- Może jeśli ją pocałujesz, to się obudzi? -zapytała z szeroko otworzonymi oczami. 
Zmierzyłem dziewczynkę osłupiałym spojrzeniem, na co Antoni zareagował głośnym śmiechem. Nie wiem, jak ja się wytłumaczę z tej przygody w domu... Może po prostu powiem, że porwały nas smoki?






Na początku chciałabym wszystkich pięknie przywitać (nie spodziewałam się takiego zainteresowania tą historią, dlatego naprawdę doceniam zarówno waszą obecność jak i sporą aktywność, jaką się wykazaliście). Przez Was czuje się trochę onieśmielona, ponieważ teraz prawdopodobnie dużo osób czyta tę notkę i każdy z tych ktosiów myśli sobie pewnie o niej zupełnie różne rzeczy.
Ze względu na duże zainteresowanie się moim prologiem do pisania tego rozdziału podchodziłam trzy razy. Na początku historia ta miała wyglądać trochę inaczej (chłopcy mieli się spotkać w szkole), ale dwie rzeczy nie podległy zmianie, a mianowicie: burza i sytuacja Gabiego rzecz jasna. Od samego początku zamierzałam również opisywać całą historię ze strony Iwo (myślę, że odkrywanie postaci naszego blondyna może być o wiele ciekawsza, jeśli przedstawię to właśnie w ten sposób). Co jakiś czas zamierzam także wypuścić rozdział, w którym dalszy ciąg historii będzie przedstawiany z punktu widzenia Gabiego, co lepiej pozwoli zrozumieć jego sytuacje. Nie ukrywam, że te posty będą posiadały o wiele więcej pytań egzystencjalnych i trudnej tematyki. Zamierzam wprowadzać w nich ciężki nastrój jako kontrast do życia Iwo. Mam nadzieję, że uda mi się dzięki temu stworzyć prawdziwą mieszankę wybuchową! :D
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was za bardzo swoim przemówieniem i nie rozczarowałam zbytnio rozdziałem, który teraz został opublikowany (tak jak mówiłam wcześniej, każdy ma inny gust, a ja nie zamierzam pisać pod publikę ;-) ). Proponuję na razie dać szansę tej opowieści (w końcu nadchodzą wakacje, więc co macie do stracenia? ^.^).
A na samym końcu chciałabym jeszcze raz podziękować za wiele miłych komentarzy, które otrzymałam. Jak wspominałam wcześniej niezwykle mnie zmotywowały i sprawiły, że owy rozdział wygląda o wiele lepiej niż jego poprzednik. Oprócz tego jak zwykle zapraszam do przeczytania następnego rozdziału i komentowania obecnego! Bez odbioru!

-Morgana

12 czerwca 2016

Prolog

Ten odór, krzyki, dym. Patrzę w prawo, widzę koszmar. Zerknę w drugą stronę, a po paru sekundach przede mną pojawia się mrok. Próbuję go rozedrzeć. Nie udaje się mi. Ciepły, czarny koc dusi mnie ze wszystkich stron. Chcę odetchnąć, ale coś mi zabrania. Czyżby ten strach ściskający mnie za gardło? Nie mogę się od niego uwolnić. A może tego nie chcę? Co bym w końcu zrobił, gdybym dostatecznie oddalił się od tego miejsca? Mógłbym się zabić... W ten sposób już na zawsze pozbędę się mojego jedynego problemu -egzystencji. Ludzie od lat mówią, że życie jest najcenniejszym darem, jaki kiedykolwiek mogli otrzymać. Czy to prawda? A jeśli nie, to dlaczego wszyscy kłamią?
Dokąd uciec w świecie przepełnionym złem? Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz cienie senne koszmary czekające na twój nieuchronny koniec. Próbujesz się im przeciwstawić, zostajesz zgładzony. Taki jest naturalny porządek tego świata. A mimo to przez cały czas starałem się myśleć inaczej. Pragnąłem żyć całym sobą. Nie uciekać przed problemami, stawiać im czoło... Wczoraj stwierdziłem jednak, że to niemożliwe.
- Zabiję wszystko, co się rusza!!!-usłyszałem, tak dobrze znany wrzask mojego ojca. Kolejna zwyczajna noc. Jak zwykle niezwykle głośna. Usłyszałem brzęk kilkudziesięciu butelek po piwie. Pewnie znowu przewróciły się jak domino na białym dywanie, mieszczącym się w salonie. Zatrząsłem się lekko pod wpływem szybkich kroków mojego ojca, który właśnie przemierzał korytarz. Szybkie walenie w moje drzwi i kolejny pijacki krzyk:
- Otwieraj natychmiast!!!
Ciaśniej opatuliłem się moim granatowym kocykiem. Tylko on był jedyną miękką i ciepłą rzeczą w tym domu. Pomimo że miałem już siedemnaście lat, nadal wierzyłem, że ten kawałek materiału daje mi jakąś anielską ochronę... Drzwi zaczęły głośno trzeszczeć. Jak dobrze, że zamek wytrzymywał. Nie chcę nawet pomyśleć, co by było, gdyby się zepsuł. Nagle do mych uszu dobiegł kolejny niepokojący odgłos. Dźwięk tłuczonego szkła. Hałas tworzył się tuż, przy wrotach, strzegących mojej kryjówki.
~ Znowu rozbija talerze...-przeszło mi przez głowę, po czym szybko wyciągnąłem dłoń po swój telefon. W zastraszającym tempie wydusiłem krótki trzycyfrowy kod, mający ocalić mnie przed kolejnym nocnym koszmarem.
- Halo? Tutaj Komisariat Poznańskiej Policji. Rozmowa ta jest obecnie nagrywana i może zostać wykorzystana w razie... Halo? Czy ktoś tam jest? Halo?!
- Pomocy! -krzyczę, przytłumionym przez moje własne ręce głosem. Dlaczego zasłoniłem swe usta? Aż tak boję się własnego domu? Funkcjonariusz znowu mnie nie usłyszał, co wskazywało na to jego pożegnalne mruknięcie:
- ...cholerne szczeniaki....